6 czerwca 2012

Bieszczady na motorze


Bieszczady wiosną motorem

         Wyjazd opisuję na prośbę żony i znajomych mających ochotę poznać prawdę, również po to, by pokazać coś poza małą i dużą pętlą.

Jak zacząć?
Opisywać piękna Bieszczad nie muszę, wystarczy, że powiem - są zajebiście piękne 



i nieprzewidywalne pod każdym względem. Nie wiesz, jaka pogoda będzie za godzinę, gdzie i w czyim towarzystwie spędzisz kolejną noc. Podsumowując, nauczyłem się jednego, nie wiesz, co przeniesie kolejny zakręt. To właśnie podnieca w Bieszczadach.
Przygotowania standard, motor sprawdzony, mapy w kieszeni, głowa pełna pierdół z przewodników internetowych i jedno założenie -  śmierć frajerom. 
Musisz zabrać koniecznie:
  • ·        Butle z gazem i palnik
  • ·        Ostry nóż
  • ·        Zapalniczkę sztormową
  • ·        Linę
  • ·        Menażkę
  • ·        Worki wodoodporne na telefon, aparat…. Zapasowe akumulatory
  • ·        Mapę papierową i koszulkę foliową by nie zamokła
  • ·        Ciuchy na zmianę w mocnym worku
  • ·        Żywą gotówkę - bankomat to problem, w sklepach tylko pieniądze
  • ·        Buty do jazdy porządne, wysokie, nie przemakające i drugie na zmianę
  • ·        Ja miałem pałatkę wojskową, świetna rzecz można w niej chodzić i przykryć motor
  • ·        Podstawowe narzędzia
  • ·        Bardzo przydatna półlitrówka - otwiera prawie każde drzwi.

Całkowicie zbędne są:
  • ·        Namiot
  • ·        Śpiwór
  • ·        Nawigacja
  • ·        Nadmiar elektroniki

Proponuję jazdę po Szczytówkach, więc wszystko co zbędne przeszkadza, od wstrząsów odkręcają się śrubki, skomplikowana mechanika nawala, nawigacja durnieje.


     Jestem z Wrocławia, jazda A4 koszmar, prawie zasypiam. Głowę mam pełną oczekiwań i przewodników. W Krakowie spotykamy się z Łukaszem, widzimy się po raz pierwszy, motor wyglancowany, markowe ciuchy, widać chłopak dba o sprzęt i siebie.
Razem jedzie się raźniej, poznajemy swoje zachowania na drodze. Wieczorem dojeżdżamy nad Solinę, to miejsce spotkania z resztą zapaleńców, ma być z czterech na bank, na pewno, nie ma nikogo. Pada ostry deszcz, czas znaleźć nocleg. Przejeżdżamy ma drugą stronę zapory, po małych negocjacjach znajdujemy nocleg w barze „SEWER” nad samą tamą za 25zł od łebka. Właścicielką jest pani Tereska ze Zgorzelca, bardzo chętna do rozmów, jak się później okaże wszyscy mieszkańcy Bieszczad mają czas, by się zatrzymać i porozmawiać. 
Robimy mały rekonesans po zaporze. Powiem tak- zapora jak zapora i tyle, parę historyjek o działaniu elektrowni szczytowo pompowej o tym, że woda między zaporami nigdy nie zamarza i jest zdatna do kąpieli cały rok. Mądrzejsi o tą wiedzę idziemy szukać alkoholu i tu znowu niespodzianka, ceny zabijają, pól litra średnio kosztuje 31zł do 35zł, we Wrocku płacę 21zł. Pragnienie wygania nas na zakupy do Uherca 10km od Soliny. Wracamy na oparach paliwa, luzuję tankowanie, co mści się następnego dnia i gdyby nie Łukasz i jego 1,5l PET  pchałbym Fredka do stacji. 
Na CPNie znów zgon, paliwo droższe od Wrocka o 30gr na litrze, ja przełykam, Łukasz boleje. Wsiadamy na motory i jedziemy przez Terkę do Cisnej, po drodze cerkiew z pełną tacą (skarbonką). Ja koniecznie muszę zobaczyć „SIEKIEREZADĘ” i Bankomat. Łukasz obiad, ja maślanka i bułka. Siekierezada - fotka w środku i na zewnątrz, jeszcze wtedy nie wiem, że wieczorem w gradzie utopię aparat i stracę wszystkie zdjęcia. Ruszamy dalej pętlą Bieszczadzką, zaliczamy po kolei wszystkie atrakcje i deszcz w górach, a słońce w dolinach. Droga dobra, atrakcje,  pełna komercja, za wszystko chcą byś płacił,
za niechęć do płacenia też. Ja powoli stwierdzam - jest do dupy, Bieszczady to ściema, jeszcze dwa dni i kłania się Provident, namawiam  Łukasza - zjedźmy z pętli bo nie zobaczymy nic ciekawego. Towarzysz drogi stwierdza krótko - mi to la…ka, jadę za tobą, ty decyduj. Zjeżdżamy na Tarnawę, za Mucznem zaczyna się prawdziwa przygoda: łapie nas ściana wody i grad, nie ma się gdzie schować, czuję żaby w majtkach, wszystko pływa. Dojeżdżamy do Tarnawy Niżnej, po ostrych negocjacjach mamy nocleg za 15kę i kotłownię na wyłączność do suszenia ciuchów, naprawdę się przydała. 
Łukasz w naiwności jak dziecko szuka sklepu twierdząc, że skoro jest asfalt sklep też być musi, i znów się rozczarowuje. Powoli w mokrym sercu towarzysza budzi się obieżyświat i namawia do odwiedzenia źródeł Sanu jeszcze dziś, natychmiast. Ziarno rzucone na podatny grunt od razu kiełkuje, po godzinie walczymy z motorami na torfowisku w błocie i deszczu, jest zajebiście. Na szutrach pędzimy po 120km/h, bolą mnie wszystkie plomby w zębach. Wychodzę z zakrętu, na środku drogi stoi sarna wielka jak krowa i zamiast zejść tylko się gapi na kretyna z manetką
przekręconą na maksa, gdy układam testament krówsko łaskawie schodzi, ręce mam jak galaretki. Podczas tej wycieczki dojechaliśmy motorami do Sianek i to jest Coś, nie słyszałem by ktoś tam był na dwóch kołach i wrócił nie postrzelony przez Ukraińców. Małe sikanie na pasie ziemi niczyjej i wracamy na nocleg. Z butów wylewam wodę, Łukasz ma półbuty i sam siebie obraża. 
Ognisko, podsumowanie strat (utopiony aparat, zdechła nawigacja) i zasłużone wyrko. 
Rano płacimy pani Agacie. Łukasz słusznie zauważa, Twin Peaks to pryszcz, Tarnawa Niżna to wyzwanie, wtedy jeszcze nie wiem o istnieniu Suchej Rzeki i przytakuję. Małe piwko w Mocznem, pogawędka ze smolarzem od retort i przes…nej pracy wypalacza węgla za 1300 za miech. Dla mnie koszmar, nic tylko wyć i pić, po tej rozmowie wiemy prawie wszystko o technice i historii wypalania drzewa. Żenujące kaskady na Sanie w Chmielu i znów zostaję sam, Łukasz wrócił do domu dokańczając pętlę. 
Telefon do żony, chwila oddechu, trochę mi smutno zostać samemu. Zapowiedział się Piotrek, dołączy wieczorem, zobaczymy. Moment zastanowienia i mam przełom, zaliczam pierwszą Szczytówkę między Nasicznym a Zatwarnicą,  pomykam przez góry. Jestem tak nakręcony widokami, wodospadem, stadami saren i widokiem jeleni, że momentami całkowicie zdaję się być zatracony w drodze. Już wiem - wpadłem, prócz najbliższych i motoru pokochałem Bieszczadzkie ostępy. Pod sklepem 
w Zatwarnicy nadal nakręcony z maślanką w ręku spotykam Strażnika Parku Narodowego, pewnie nadal mam wypieki bo zaczepia mnie słowami „wiem co tu robisz i chętnie ci pomogę”. Wtedy jeszcze nie wiem, że rozmawiam z Miętowym, swoistą legendą Bieszczad. Razem w siodle jedziemy do strażnicy w Suchej Rzece na obiecany nocleg i ciepłą kąpiel. Brak możliwości zapłacenia za nocleg nie zniechęca Arka, „naprawisz kuchenkę, narąbiesz drzewa i będziemy kwita”. Szwendam się znudzony, rozmawiam z Kochanym Tomciem, jak nazwał go Piotrek w „chwili słabości” mówiąc,
on jest taki Kochany Swój Tomciu. Miętowy zirytowany moim szwendaniem wygania mnie w góry na Smereka i znowu jest fajnie. Na grani spotykam Warszawiaków, łamiących stereotyp ona miła jak większość Monik, on z początku cwaniakuje, lecz zaraz się reflektuje i jest swój chłop, najrozsądniejszy jest chyba ich mały 3-4 letni syn, ciągnie do domu, w końcu zmierzch bliski. Wracam w doliny, nogi obdarte, odciski i dobry humor. Czekam na Piotrka, obiecał, że przyjedzie, gdyby nie skarpetki nie czułbym własnych nóg. Luzuję czekanie, idę się kąpać i słyszę znajomy warkot, to monotakt o 22 na końcu 
świata, bezcenne. Wyskakuję w ręczniku, na dworze są już wszyscy, Arek tylko w majtkach, Tomek w kalesonach, Piotrka nie widzę, tylko czteropak w jego rękach. Kolejny dzień, kolejne Szczytówki, przeszło 7dych i 90 po asfaltach. Piwko nad Sanem, sikanie na pasie granicznym, rozmowy z wypalaczami drzewa. Wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej. Wieczorem dowiadujemy się, dlaczego tubylcy mówią na Miętowego Ksiądz. Jest Świadkiem Jehowy i niepraktykującym alkoholikiem, opowiada o Bogu i życiu na Połoninie. Zaczyna mnie wkurzać, może 
dlatego, że  gdzieś głęboko rozumiem, co mówi. Za ostatnie pieniądze kupiłem flaszkę, wieczorem ognisko. W naiwności oddaję butelkę Tomciowi na przechowanie i zdążam w ostatniej chwili. Ognisko standard, śpiewy, gitara, opowieści o tym jak zbieracze jagód ganiają się z nożami i o niedzwiedziach zaczepiających ludzi. Dowiaduję się, dlaczego sarna z drogi jest wielka jak krowa, ponoć w Bieszczadach wszystko jest dwa razy większe. Sprawdzam wieczorem i stwierdzam z żalem, kurwa nie wszystko. Piotrkowi obiecałem, że tego nie napiszę, więc piszę. Chłopak ma „bóla” 
i to widać, przyjechał na reset, wypił kilka piwek, wstał i poszedł. Ja skuty jak świnka poszedłem się kąpać do wanny i oczywiście zasnąłem, woda przelewa się przez rant wanny, ja latam śmigłowcem. O trzeciej budzi mnie rumor, muszę lądować. Otwieram oczy,  w drzwiach stoi Piotrek w majtkach, butach wojskowych, koszulce w ręku, ma plecak z wystającymi spodniami i oczy jak pięciozłotówki. Pada jedno pytanie do pilota śmigłowca „gdzie ja spałem?” i wychodzi. Wychodząc z wanny mało się nie zabijam na mokrej podłodze, idę zapytać czy to podchody i słyszę opowieść „tydzień temu byłem na wyspach Kanaryjskich, spałem w hotelu i jak się dziś obudziłem myślałem , że pomyliłem pokoje. Wskoczyłem w buty, spodnie do plecaka i uciekłem z hotelu. Dopiero jak wyszedłem na dwór to się okazało, że jestem w Bieszczadach”. 
Stąd Piotrek z wysp Kanaryjskich, mam nadzieję uniknąć zemsty. Rano krótkie pożegnanie i znów zostaję sam. Wracam na szczytówki kręcę z 5dyszek i jadę na brody za Górzanką. Staję po środku strumyków i trzaskam zdjęcia, cieszę się jak dziecko, nie wiedząc, że te brody to wnuczki brodów, które będę pokonywał wieczorem. Jadę do Cisnej z myślą, by przyjrzeć się jeszcze raz cerkwi i skarbonce z bardzo bliska. Przed cerkwią spotykam Kimira, rzeźbi, gra na gitarze i żyje z dnia na dzień. Przyjechał z pod Kołomia, rozmawiamy chwilę i proponuje mi nocleg u znajomych w Komańczy. Nie wchodzę do cerkwi, 
pociskam dalej. Cisna, maślanka i chleb razowy, nawiasem mówiąc paskudny. Jadę do Komańczy i nie byłbym sobą, gdybym jechał asfaltem. Skręcam na Smolnik i poznaję, co to brody. Przejeżdżam chyba z pięć udowadniając, że Freewind jest niesamowitą maszyną w teren, spisał się świetnie w górach i „pływa” jak ryba. Moje ciuchy i buty niestety nie, znów jestem mokry, tym razem po pas. Nocuję u państwa Kopylców w Komańczy, powołując się na Kimira zbijam na dychę za nocleg. Spacer 

do klasztoru i kimka do rana. Rano tankuję w Barwinku i wracam do Wrocka, po drodze leje jak z cebra. Tu muszę się przyznać, zjeżdżam na Balice pytać o drogę, na stacji widzę busa DŻEMU, staję, pytam o drogę nieznajomych, rozmawiamy  chwilę o motorach i Bieszczadach, po czym ruszam dalej. Dopiero w domu żona pokazuje mi w necie… kogo pytałem o drogę i znów czuję się jak frajer, nawet jednej fotki  ani autografu, żenada po prostu.

          


Opisując swoje przygody mam nadzieję zachęcić do przypomnienia sobie, co oznacza słowo „droga”. Bo droga to miejsca, miejsca to ludzie, ludzie to historia, a historia to my.

Żona namawia, bym opisał resztę swoich wypraw w nieznane. Zobaczę, tak naprawdę jest co opisywać, Bieszczady są tylko częścią moich przygód. Zobaczę? Na razie szukam stałej pracy, jak się ustabilizuje, na pewno zacznę pisać.

Pozdro
Marcin Paczkowski  

Pozostałe-fotki: https://picasaweb.google.com/104785796475732263311/Bieszczady2012?authuser=0&feat=directlink

6 komentarzy:

  1. https://picasaweb.google.com/104785796475732263311/Bieszczady2012?authuser=0&feat=directlink

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie napisałeś, dobrze się czytało. Jeżdżę transalpem też się wybieram w Bieszczady.
    Pozdrawiam Piotr z Kraka

    OdpowiedzUsuń
  3. Ustabilizowałeś się już Marcin, więc możesz pisać dalej.
    Pozdrawiam
    Marek (Suche Rzeki 2015)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczynam pić i pisać,
    Takie tam postanowienie na 2016

    OdpowiedzUsuń
  5. zia zia, chyba mientowy ma odpromieniowaną kaplicę, bo gdzieś koło studni zakopałem odpromiennik, ale on nas pogonił, a odpromiennik został

    OdpowiedzUsuń
  6. 32 year-old Quality Control Specialist Bevon Beevers, hailing from Dauphin enjoys watching movies like Defendor and Writing. Took a trip to Redwood National and State Parks and drives a Sierra 1500. czytaj tutaj

    OdpowiedzUsuń