5 czerwca 2016

Bieszdziadowanie 2016 zakończone




Czas na podsumowania, pieprzę głupoty, jak można podsumować coś, co żyje w tobie i ma okazję co jakiś czas wyjść na zewnątrz. Bieszdziadem rodzisz się i tyle - mimo życia w schematach. W naszych wypadach motocykl jest uduchowionym środkiem, by poznać historię miejsc i ludzi.
Opiszę tylko jedno przeżycie, które oddaje atmosferę tegorocznej wyprawy.
Z braku noclegów zmuszeni byliśmy spać u kobiety „dziwnej” z natury, po dwóch minutach rozmowy wiedziałem - nocleg tu jest błędem. Marcin nie wyobrażał sobie kolejnej nocy na deskach na cuchnącym stryszku schroniska Jaworzec za 18 zł od głowy, więc uległem koledze. Poszliśmy spać do opuszczonej chaty na grani bez prądu, wody, ze świeczkami w rękach. Chata niczym miejsce makabrycznej zbrodni. W środku nocy coś zaczęło ściągać mi pałatkę, pod którą spałem. Chciałem, ale nie mogłem wykonać żadnego ruchu, ani wydobyć z siebie głosu. Byłem sparaliżowany strachem i bezsilnie zaciskałem dłonie na płótnie nie mogąc dostrzec zła z pod łóżka.
Uświadomiłem sobie, że jedyne wyjście to obudzić się, ale sztuką jest obudzić się na zawołanie.  Niczym senny amok pijaka, a jednak. Rano gdy przyszła nasza gospodyni, bez wahania powiedziałem -  tu jest coś złego, najadłem się strachu we śnie. Pani ze stoickim spokojem „to była jawa nie sen, to demon okupujący to miejsce, wiele zła wydarzyło się na tym wzgórzu  i gdybym wiedziała, że jest pan tak podatny, nie pozwoliła bym tu spać”.  Przeszły mnie ciarki po plecach i nadal przechodzą, gdy o tym pomyślę Dwa dni później przypadkiem usłyszałem o przywoływaniu demonów zmarłych przez ową damę
Takie to było bieszdziadowanie 2016



Żona naciska, dzieci czekają, więc opiszę kilka faktów, przemyśleń, spostrzeżeń.
Bieszczady to stan umysłu, stan ten tworzą mieszkańcy, piękne widoki mam w Karkonoszach bliżej domu, lecz tylko w połączeniu z mieszkańcami tworzy się historia miejsca.
Tyle wprowadzenia, czas na faktyczne przypuszczenia, albo fakty, sam nie wiem. Ludzie różnie gadają a dowodów nie ma. Poznając historię Henriego i Spólnego postanowiłem poznać obu panów. Henri przyjechał w Bieszczady prosto z Niemiec w latach 90 na zlot dzieci kwiatów. Zakochany w miejscu założył fundację, by kupić spory kawałek ziemi i został na stałe, wyrzekł się cywilizacji, postanowił żyć w tipi w zgodzie z naturą wedle pór dni i roku. Żył kilka lat w tym namiocie będąc Indianinem
Bieszczadzkim.
Zapraszając inne wieczne dzieci poznał dziewczynę, ponoć dość wyzwoloną. Sąsiad też ją pokochał, więc pomieszkiwała raz tu, raz za miedzą, co skłóciło panów i dziewoja musiała odejść. Po latach jedzenia co znalazł  lub zaciukał w lesie poznał prawdopodobnie anioła kobietę, bo postanowiła z nim zamieszkać w namiocie. Samemu Indianinowi dupsko może marznąc zimą przy minus 31, lecz urodziły się dwie córki i przyszedł czas na zbudowanie zimowego tipi na podmurówce z piecem i kominem jak przystało ma prawdziwego Indianina. Dalej to słowa zainteresowanych, nie moje. Brak pozwoleń na budowę w tej rzeczywistości to norma i Henri ich nie miał, lecz sąsiad się zgodził, co powinno wystarczyć.
Sposób budowania, prosty stelaż z wikliny i wypełnienie czym popadnie a la mur pruski świetnie się pali i to właśnie uczynił mu sąsiad czekając na prawie koniec budowy. Żona uciekła do Lutowisk a córki odwiedzają regularnie ojca. Obecnie w krzakach pozostał komin i podłoga. Wieczne dziecko mieszka w wozie Drzymały bojąc się cokolwiek budować większego od stosu i w kształcie ogniska, bo sąsiad czuwa. Gdy go odwiedziłem jadł jogurt ze sklepu, który szybko schował, by mit Indianina pochłaniającego korzonki nie umarł i faktycznie ma samochód. To fakt, sam widziałem. Tyle o Henrim.
Jego sąsiad Spólny to jeszcze lepsza historia. Przypominam to są opowieści zawistnej gawiedzi, nie fakty. Pan P mieszka specjalnie nie powiem gdzie i rządzi jak mu się wydaje całą doliną. Każdy intruz zasługuje na gniew Pana. Kiedyś nadleśnictwo postanowiło przez jego włości zrobić zrywkę drewna, co zaniepokoiło pana P. W nocy spłonął Ził czy Star i znów była łuna nad doliną. Sprawców nie wykryto. Wykryto za to wyraźne odciski gumofilców w błocie i radośnie rzucony w krzaki jeżyny kanister po benzynie. Jest jeszcze sprawa oznakowania szlaku przyrodniczo-historycznego za pieniądze unijne, które ponoć jak mówi gawiedź okoliczna znikło w trzewiach ognia, ładnie ułożone w stosik.
Pan P zmienił nazwisko i imię, w końcu pomówienia dotyczą pana P nie mnie, genialne w swojej prostocie. Wiedząc o oskarżeniach Henriego względem sąsiada zaraz po spotkaniu z panem P musiałem zapytać, dlaczego Henri nic nie buduje większego od ogniska, czyżby się bał?. Tu bezcenna odpowiedź sąsiada pomawianego o podpalenia: „na ten świat przyszliśmy bez niczego i niewiele potrzebujemy do szczęścia a jeszcze mniej zabierzemy ze sobą”. Szczęka mi opadła, gdy zauważyłem jakie to logiczne. Wiem jedno, pan były P produkuje prawdopodobnie najlepszy miód w Bieszczadach i to fakt.


Na koniec pamiętajcie - to Ludzie tworzą historie i miejsca.

W sumie mogę pisać, czemu nie, tylko powoli, bo wątrobę mam jedną, kochana żono.


To dlatego pisz szybko, mniej płynów przyjmiesz w krótszym czasie, kochany mężu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Redakcja żony, kochanej żony 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz